Z dziejów budowy kaplicy: "Historia cierpieniem pisana"

Pabianice to mała wioska należąca do parafii Złoty Potok. Pierwsza kaplica powstała tu w 1947 roku. Raz w roku w święto Matki Kościoła odprawiano u nas mszę św. połączoną z poświęceniem pól. Do Złotego potoku mieliśmy 8 km, a ponieważ chodziło się piechotą, chcieliśmy aby ksiądz z parafii przyjeżdżał w niedzielę odprawiać mszę św. Kaplica u nas była jednak zbyt mała i wszyscy mieszkańcy się w niej nie mieścili. Zaczęliśmy myśleć o jej powiększeniu. W 1969 roku zrobiliśmy podmurówkę, aby przesunąć jedną ścianę i w ten sposób uzyskać więcej miejsca. Niestety zabroniono nam tego. Podmurówkę przysypano ziemią i tak zostało do dziś.

Jednak już w 1971 roku w ciągu jednego miesiąca dostawiono do starej ściany kaplicy drewnianą przybudówkę, pokrytą eternitem. W dniu 22 marca 1971 roku przyjechała milicja, aby w ciągu jednego dnia rozebrać przybudówkę. Mieszkańcy nie pozwolili, aby ktoś niszczył ich pracę. 24 marca zjawiła się delegacja z Urzędu Powiatowego. Gdy zobaczyli, że sprawa pozostała bez zmian pojechali po księdza Stanisława Wdowickiego. Wydano księdzu odgórne polecenie, aby nakazał parafianom zlikwidować przybudówkę. Ksiądz prosił, aby to uczyniono. Nikt z mieszkańców jednak nie ruszył ani kamienia. Nazajutrz, było to 25 marca ? Uroczystość Zwiastowania M. B. przyjechano rozebrać kaplicę. Był to dla mieszkańców straszny, czarny dzień. Przypominało to wycinek wojny. Około południa banda uzbrojonych wpadła do bezbronnej wsi. Przyjechały 32 radiowozy milicyjne, 4 samochody strażackie. Jeden samochód strażacki został pod wsią, ponieważ tu jadący dowiedział się, że mają rozbierać kaplicę, samochód się popsuł; inni nie wiedzieli po co jadą. Wieś w promieniu 1 km była otoczona. Nie wpuszczano ani nie wypuszczano ze wsi nikogo. Co drugi dom we wsi stał radiowóz i rozwścieczeni milicjanci uzbrojeni częściowo w broń maszynową. Widząc to myśleliśmy, że nas wykończą. Parę kobiet zdążyło podbiec do kaplicy. Prosiłyśmy ich ze łzami w oczach, żeby nie rozbierali, bo przecież to tyle straty — robocizna i materiały drogie, przecież to tylko kaplica. Niestety, nie pomogły prośby. Niektórych wywieziono za wieś i na czas rozbiórki trzymano w samochodzie. Pozostałych rozgonili puszczając gaz łzawiący. Gonili. Jeden z nich mnie kopnął i mówił do drugiego: "lej tej starej, niech ucieka...", a ja się odwróciłam i pokazując różaniec św. powiedziałam: "ja mam taką broń na was". Oni w ten czas stanęli, a ja poszłam do domu.

Zniszczyli wszystko. Jeden z nich wszedł, zdjął krzyż, który wisiał na zewnątrz kaplicy. Resztę dokładnie strzaskali, deski i eternit, nawet zniszczyli ścianę tej starej kaplicy i ogrodzenia. To czego nie zmieścili na samochody, to wykopali rów i zasypali. Tego się nie da opowiedzieć, to tylko zostało w naszych sercach. Ale nie załamaliśmy się. Pozasłanialiśmy kocami poniszczoną starą kaplicę i do takiej kaplicy przyjeżdżał ks. Czesław Chwał odprawiać msze św. Przez długi czas nas obserwowano, krążyły radiowozy. Nie mogli patrzeć na te fruwające "firanki" i kazali nam wyremontować tę kaplicę, która jest obecnie. Przez pół roku niektórych mieszkańców wzywano kilka razy do Częstochowy na przesłuchania w ww. sprawie. Rozliczali nas tak jak złodziei czy prawdziwych przestępców. Musieliśmy zapłacić kary pieniężne w wysokości 500 złotych, jedna kobieta która była inwalidką zapłaciła 300 złotych.

Msze św. odprawiały się nadal w ruinach kaplicy. Nie było w niej okna, przez dziurę w murze wiał wiatr, który zdmuchiwał palące się świece podczas mszy. Ludzie przynosili koce i łatali tę naszą kapliczkę i tak modlili się i to jeszcze gorliwiej niż wcześniej. Tydzień po całym wydarzeniu przyjechał ks. biskup Musiel do naszej wioski, by zobaczyć na własne oczy, co się stało. Rozmawiał z ludĽmi, pocieszał. Ksiądz biskup napisał list do Piotra Jaroszewicza, wtedy uzyskaliśmy pozwolenie na poszerzenie kaplicy tylko o 2 metry i wejście z drugiej strony. Po całym zajściu w Pabianicach władze wyższe wyrzuciły sołtysa wsi, architekta, zmienili ks. prefekta. Zniszczyli wszystko, co było potrzebne dla ciała. Ale nie odebrali nam naszej wiary, kultury, a ludzie stali sie jeszcze bardziej gorliwsi. Owa gorliwość nie okazała się tymczasowa.

Doczekaliśmy się pozwolenia na budowę nowej kaplicy. W tym trudnym dla nas okresie wspierał nas duchowo przybyły do parafii Złoty Potok ks. proboszcz Jan Szkoc. I właśnie dzięki ks. Janowi została rozpoczęta budowa nowej kaplicy. Wykopy pod nową kaplicę rozpoczęto z inicjatywy nowego proboszcza parafii Złoty Potok, ks. Józefa Kordasa. W kilkadziesiąt lat po opisanych wydarzeniach zbudowaliśmy piękną kaplicę z zegarem i dzwonem na kościelnej wieży, który w niedzielę, święta, na Anioł Pański, nabożeństwa majowe, czerwcowe i różaniec wzywa do pacierzy.

Wspomnienia Heleny Miedzińskiej spisała Danuta Tomza